czwartek, 30 czerwca 2016

POTYCZKI WEWNĘTRZNE



   Są takie dni, kiedy przechodząc koło lustra, muszę się ostro pilnować by nie zatrzymać się nagle i nie zabrać się do wydrapywania oczu memu odbiciu. Są to dni kiedy czuję się przegrana, bo znów dałam się ponieść złym emocjom. Jestem wtedy na siebie wściekła, mam poczucie, że cała praca którą włożyłam by wyzbyć się swoich wad poszła w niwecz.  

   Ograniczone zasoby cierpliwości, frustracja i drażliwość odbierają mi radość z bycia matką, kobietą, człowiekiem...Odbierają mi szacunek do samej siebie i powodują ogromne wyrzuty sumienia. Czuję się wtedy tak jakbym cofnęła się w rozwoju. Jak bym musiała zacząć od zera. Znowu...

   W tych momentach, kiedy braknie mi cierpliwości mam ochotę rozpłynąć się w powietrzu, zapaść się pod ziemię... Cokolwiek- byleby już nigdy więcej nie czuć tego co wtedy czuje. Cokolwiek- byleby wyzbyć się głowy myśli, że się nie nadaje na matkę, że nie zasłużyłam na to by mieć dzieci, że nie jestem warta tych wszystkich wspaniałych momentów skoro tak ciężko jest mi przejść do porządku dziennego nad tym, iż moje pociechy bywają niesforne. 

   Zastanawiam się wtedy czy nie lepiej by było moim dzieciom bez matki, która drze się na cały dom ilekroć one coś zbroją (często niecelowo). Przecież moje zachowanie w tych ciężkich momentach może spowodować, że moje pociechy będą kiedyś zahukane i niepewne siebie. A tak naprawdę to lista negatywnych skutków ulegania tym emocjom jet o wiele, wiele dłuższa...

   Dlatego gdy emocje opadają, idę i przepraszam za moje zachowanie, tłumaczę dlaczego się uniosłam. Wiem oczywiście, że przeprosiny i tłumaczenie nie załatwią sprawy całkowicie. Słowo "przepraszam" to przecież nie jest gumka do zmazywania a jedynie sygnał, że mam świadomość, iż postąpiłam niewłaściwie i wstyd mi w związku z tym. Jednak uważam, że moment przeprosin jest bardzo ważny i dla mnie, i dla moich córek.

   Dla mnie- ponieważ łatwiej mi po przeproszeniu ich "podnieść się", zakasać rękawy i dalej pracować nad sobą. Pracować nad sobą po to by być szczęśliwą, by one były szczęśliwe, by moja rodzina była szczęśliwa.

   Dla dzieci- ponieważ i one uczą się wtedy przepraszać, ale również uczą się, że problemów "nie zamiata się pod dywan", ale się o nich rozmawia i próbuje je rozwiązać.

   Mimo wszystko liczę na to, że moja praca nad sobą spowoduje, iż tych ciężkich chwil będzie coraz mniej. Liczę również na to, że moje dzieci nie będą w przyszłości wspominały mnie jako wiecznie drącego jadaczkę babsztyla i zapamiętają również to, że nie poddawałam się i podnosiłam  po porażkach by dalej walczyć o szczęście!

   I Wam życzę owocnej walki o o szczęście! :)

Dorota

wtorek, 14 czerwca 2016

GOŁĄBECZKI



   Witajcie!
  
   Dziś szybciutko chciałabym się z Wami podzielić nowymi uroczymi "uszytkami".
Sezon komunijny za nami ale trwa w najlepsze sezon ślubny. Myślę, że te ptaszki są idealną dekoracją na obie te uroczystości. Hmm a może też na chrzciny... Wszak biała gołębica - symbol Ducha Świętego, jest obecna niemal przy każdym sakramencie.
   Uszyte przeze mnie gołąbki zamówiła koleżanka z pracy na uroczystość I Komunii Świętej swojej córuni. (pozdrawiam Paulinę i jej córeczkę). Zamówienie nie było szczególnie sprecyzowane, miały jedynie być ozdobą zwisającą z lampy nad stołem.
   Poszperałam zatem w necie i znalazłam wiele pięknych uszytych ptaszków, tudzież gołębi. Jednak najbardziej spodobały mi się te siedzące na prawdziwej gałązce.

                                          (zdjęcie z bloga www.designdazzle.com)
Przy okazji na tej samej stronie znalazłam wykrój!
Blogi na których znalazłam ptaszki:
http://www.designdazzle.com/2011/02/baby-nursery-the-littlest-birds-sing-the-prettiest-songs/
http://www.pracowniareart.pl/dekoracje.html
Wykrój:
https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgGkWku2s0GncAMCK0l3VQrKCf6gCKQrRKtXPLpCXpfiU8wMo1BjalQ2AW0pkCAaU-RRQyYmo8FKN0MaAPP__v-7m2RLRFwnfM_VjnfaU1Q4-i0qQsM6WpZc34dXiHurC1zodsx11YqSka-/s1600/fabric-bird-free-pattern.png
 

 Przyznam, że znalezienie tego wykroju było kluczowym elementem, gdyż z początku sama wyrysowałam sobie wzór lecz ciągle coś było nie tak... a to ogon za mały a to brzuch za pękaty a to dzióbek niezbyt ostry. Już chciałam się poddać ale wtedy właśnie znalazłam ten wykrój... dlatego bardzo chętnie go rozpowszechniam aby nikt więcej nie przechodził takiej gehenny jak ja. ;)
   Muszę nadmienić, iż podczas szycia nie planowałam, że opiszę swe zmagania na blogu, dlatego nie posiadam zdjęć z etapów tworzenia. Mogę je pokrótce opisać.
Pierwszym etapem było wydrukowanie wykroju, wycięcie go, przyszpilkowanie do materiału i wycięcie materiału. Przed zszyciem trzeba złożyć materiał dopasowując do siebie obie części. Składamy oczywiście na lewej stronie, ja natomiast użyłam zwykłej białej bawełny dlatego obojętnie, z której strony złożyłam bo z obu wyglądała tak samo ;)
Następnie zszywamy na maszynie jak najbliżej krawędzi, zostawiamy mały niezszyty otwór. Przez otwór przekładamy na prawą stronę, prasujemy i  wypełniamy. Do wypełnienia użyłam jak zwykle poduszki z Ikei. (kupuję najtańszą poduchę z Ikei po ok. 4 zł, rozcinam ją i mam mnóstwo wypełnienia do moich uszytek). Tutaj muszę od razu ostrzec aby nie wypychać zbyt mocno ogonów - ja napchałam za dużo i ogony były ciężkie przez co gołębie nie chciały potem prosto siedzieć na gałęzi... Po całkowitym wypełnieniu trzeba zszyć otwór ręcznym ściegiem krytym.
  Po gałęzie specjalnie udałam się na plażę, aby miały charakterystyczny zmyty przez wodę kolor i gładkość. (Przytaszczyłam całą siatę kijasów) :)
Wokół gałęzi przełożyłam drucik aby wyglądał jak nóżki ptaszków a same ptaki przyczepiłam na mocny klej. Nie pomyślałam o tym przed zszyciem aby zamocować zarówno druciki jak i sznurki, na których mają zawisnąć wewnątrz gołębi - może byłoby łatwiej.
Na koniec do gałęzi przywiązałam sznurek do powieszenia na lampie. (tak jak pisałam wyżej ogony miałam za ciężkie i musiałam na koniec unieruchomić sznurek aby gołębie siedziały na gałęzi proso).
   Aaa dodałam jeszcze dwa bladoróżowe serduszka dla ozdoby (na zdjęciach -  jedynych jakie udało mi się zrobić niestety nie widać dobrze kolorów - była już ciemna noc...) :)
   Muszę na koniec dodać, iż przy całej konstrukcji dzielnie pomagał mi mój mąż i za to bardzo mu dziękuję :)


A tak prezentowały się na miejscu przeznaczenia: 


P.S. Za obiecaną przy poprzednim wpisie skrzynię jeszcze się nie zabrałam... :(

Pozdrawiam.

Basia



niedziela, 12 czerwca 2016

ODTAJEMNICZONY OGRÓD


   Witajcie! :)


   Chciałabym dzisiaj pokazać Wam klika małych ujęć z mojego ogródka. :)  Powyżej widzicie krzaczek poziomki, ale to nie on jest tu gwiazdą ujęcia. W kadrze znalazła się malutka mrówka, która wędrowała po kwiatku, co zważywszy na okoliczności wyglądało trochę jakby ustawiała się do zdjęcia.
 :) :) :)



   
   Już trzeci raz pod rząd hodujemy pomidory. Rok temu liczyłam pomidorki po każdym podlewaniu i zawsze wracałam do domu podekscytowana jak małe dziecko, bo okazywało się, że co dzień pojawiały się kolejne. Te trzy zielone, które widać powyżej to chyba będą koktajlowe. Moje "chyba" wzięło się z faktu, iż to nie ja wsadzałam ich flance do ziemi więc do końca nie mam pewności czy to rzeczywiście koktajlowe pomidorksy. 


   Przyznam szczerze, że w tym roku o posianiu czegokolwiek w ogródku przypomniało nam się dosyć późno. No dobra... pamiętałam cały czas, ale nie mogłam się do tego zabrać. I podczas gdy u sąsiadów już bujna zieleń na grządkach - u nas warzywa nieśmiało wychodzą dopiero z pod ziemi. Najodważniej rośnie u nas rzodkiewka.


   Niestety na tej wielkości fotografii tego nie widać, ale w powiększeniu ten rządek marchewek wygląda  jak baletnice, które ustawiły się po występie by się ukłonić. (Trzeba będzie pomyśleć jak rozwiązać problem małego rozmiaru zdjęcia). Patrzę teraz na to zdjęcie i zastanawiam się czy to aby nie czas by trochę poprzerywać te warzywa. (Przerywanie warzyw to wyrywanie warzyw z danego rządka po to by tym, które pozostają w ziemi lepiej się rosło). :)


   Buraczki. Warzywo, które w tym roku rośnie najoporniej, ale rośnie więc powód do radości jest. :) Smutno mi tylko trochę dlatego, że wiem, iż w tym roku nie wyrośnie ich na tyle dużo bym mogła je zaprawić. Zjedzenie wyhodowanego przez siebie buraczka czy jakiegokolwiek innego warzywa to oczywiście satysfakcja, ale możliwość jedzenia ich również zimą pod postacią przetworów (również własnej roboty) to już podwójna satysfakcja. :) 


   "Och! Proszę zabrać natychmiast ten aparat bo się zawstydziłam i się rumienie! A ja nie chciałam być czerwona. Chciałam być zielona bo mi sąsiadka z krzaczka na przeciwko powiedziała któregoś wieczora, że mi w zielonym do twarzy!"


   "Schowaj się Zenek, znowu te paparuchy z tymi aparatami kręcą się po ogrodzie. Chodź tu za mną za tego liścia! No szybko, szybko... Ech - i nie zdążyliśmy się schować!"


   Truskawek w tym roku tyle, że aż się krzaczki uginają pod ich ciężarem. Ja chyba bardziej od jedzenia tych owoców lubię na nie patrzeć i... wąchać je też lubię bardziej niż jeść. :)


   A to co? Winogrono.:) To ostatnie zdjęcie ogrodowych skarbów, choć wcale nie oznacza, że nic więcej jadalnego w tym ogrodzie nie rośnie i nie dojrzewa. Nie, nie... albo raczej... tak, tak! Mamy jeszcze: koperek, szczypiorek, porzeczkę, kilka krzewów borówki amerykańskiej, kilka rodzajów jabłonek i wiśnie. Na wiśnie czekam z niecierpliwością bo rok temu zrobiłam z nich pyszny dżem... Jego wyjątkowe walory smakowe zawdzięczam chyba temu, iż do ich zrobienia nie używałam zagęstników żadnych.

   Brak ewentualnej żelatyny przyczynił się również do tego, że miałam pokusę by na słoikach z gotowym dżemem napisać "limited edition". A to dlatego, że tych wiśniowych przetworów wyszło o wiele mniej niż by wyszło gdybym dodała jakiegoś zagęstnika.

   Nie wykluczam, że za jakiś czas pojawię się tu z kolejną porcją ujęć z mojego ogrodu. Ujęć, na których pojawią się m.in. wyżej wymienione wiśnie. Tymczasem kończę mój dzisiejszy wpis. Mam nadzieję, że może poprawił on komuś humor albo i nawet zainspirował to jakiś działań ogrodowych. :)

Dorota


   P.S.  


   Jako, że dziś pierwszy mecz naszej reprezentacji na Euro 2016 - przedstawiam moje "chodaki" w wersji adekwatnej do okazji ;). Przyznać muszę, że ich wygląd to tak na prawdę efekt kilku zbiegów okoliczności. :D Po prostu, jakiś czas temu je wyprałam, a podczas suszenia gdzieś wyparowały sznurówki. Nie mając pod ręką żadnych innych, postanowiłam zastąpić je... wstążkami. Funkcje sznurówki jako pierwsza objęła czerwona wstążka. Chwile potem okazało się, iż nie znajdę drugiej czerwonej za to w ręce wpadła mi biała. Siedzę z tą biała wstążką w ręku i myślę:

   "Kurcze, tą czerwoną już mam w bucie, teraz musiałabym ją wyjąć i przy jej pomocy odmierzyć z tej białej dwa identyczne kawałki."

   I już prawie wyciągałam czerwoną sznurówko- wstążkę z buta, gdy w mojej głowie pojawiła się kolejna myśl:

   "Zaraz, zaraz. Wszak mamy teraz Euro. Jutro mecz naszej reprezentacji. Nikogo w związku z tym, specjalnie nie zdziwi gdy w moich butach zamiast sznurówek znajdą się dwie różne wstążki"...

   Teraz już na prawdę kończę, a tym samym życzę Wam: miłej niedzieli, udanych upraw i niesamowitych meczy !!! :) :) :)

Dorota