Piec owsiano - bananowe ciasteczka! :)
Dziś pragnę się z Wami podzielić moim przepisem na ciasteczka owsiane z bananem i rodzynkami. Wpadł mi do głowy, dzisiejszej nocy podczas chwilowej bezsenności (nie ma tego złego...). :D
Rano, po zwleczeniu się z łóżka, zjedzeniu śniadania, porannej toalecie, spakowaniu starszej córki na weekend do cioci... zabrałam się za pieczenie.
Lada moment mieli pojawić się goście.
A do sklepu daleko...
Nie mieszkam w szczerym polu, ale do najbliższego sklepu jest ok. 1,5 km. Wyjście z domu razem z drogą w obie strony, ubieraniem się i rozbieraniem zajęło by mi przynajmniej pół godziny - tyle samo zajmie mi upieczenie ciasteczek... :)
Koniec gadania, zabierzmy się do roboty!
Ingrediencje:
0,5 szklanki płatków owsianych (ja znalazłam błyskawiczne)
1 jajo
1 banan (pod warunkiem, że jest taki duży jak na zdjęciu) lub dwa "normalne"
1 łyżeczka miodu
1 łyżeczka tłuszczu (u mnie w szafce zalegał olej kokosowy - skorzystałam :) )
szczypta soli
garstka rodzynek
1 płaska łyżeczka kakao
Rozbijamy jajo, oddzielamy żółtko od białka. Do białka dodajemy szczyptę soli i ubijamy na pianę. Do żółtka dodajemy startego na dużych oczkach tarki banana, łyżeczkę miodu, łyżeczkę tłuszczu i płaską łyżeczkę kakao (ja tak naprawdę na pomysł dodania kakao wpadłam dopiero na koniec). Wszystko to traktujemy mikserem. :)
Do brei żółtkowo - bananowej dodajemy: płatki, rodzynki i nasze ubite białko.
Gdy wszystko już razem połączymy, pora nastawić piekarnik na ok.180 stopni i wyłożyć blachę papierem do pieczenia.
Piekarnik nagrzany?
Dobrze, pora zatem "naciapać" breją na blachę. :)
Bierzemy łyżkę stołową masy i hop na papier. Można rozklepać leciutko. I tak placuszek po placuszku aż już nie będzie z czego formować kolejnych.
Pora wrzucić je do piekarnika. Tam powinny spędzić ok. piętnaście minut. Po upieczeniu nasze dzieło będzie po prostu wglądało jakby... wyschło. :)
Niestety zawiodą się wielbiciele chrupiących ciasteczek. Żeby uzyskać chrupiący efekt doradzałabym częściowe zastąpienie płatków owsianych - sezamem. Konsystencja moich dzisiejszych "wypieczątek" jest troszkę gumowa, ale spokojnie - podczas gryzienia nie poczujecie się jak byście zjadali podeszwę chińskiego trampka. :)
Musiały być nie najgorsze bo zniknęły w piętnaście minut od postawienia ich na stole. A skarg żadnych nie usłyszałam ani ze strony dorosłych, ani ze strony dzieci. :)
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Wam ekscytujących krzątanin kuchennych i...
Smacznego! :D
Dorota